Koncert z cyklu "To, co najpiękniejsze" - "Damy Starszych Panów" to program z piosenkami kobiet, o kobietach i dla kobiet, autorstwa wspaniałego duetu Jeremi Przybora – Jerzy Wasowski, w
Aby wygrać zaproszenia trzeba do 14.10 do godz.10 wysłać do nas wypełniony formularz. W treści należy podać imię, nazwisko, numer telefonu kontaktowego i odpowiedzieć na pytanie konkursowe: Jaka jest najsłynniejsza piosenka z „Opery za trzy grosze”? Wygrywa piąta osoba, która udzieliła poprawnej odpowiedzi na pytanie konkursowe.
Tłumaczenia w kontekście hasła "Dreigroschenoper" z niemieckiego na polski od Reverso Context: Allein bis zum Jahr 1932 wurde die „Dreigroschenoper" bereits in 18 Sprachen aufgeführt.
Tłumaczenie hasła "The Threepenny Opera" na polski . Opera za 3 grosze jest tłumaczeniem "The Threepenny Opera" na polski. Przykładowe przetłumaczone zdanie: In March, he was asked to act in a big production of Brecht and Weil’s The Threepenny Opera. ↔ W marcu zaproszono Paula do udziału w musicalu Opera za trzy grosze Bertolta Brechta i Kurta Weilla.
Mackie Majcher, również Mackie Nożownik – postać fikcyjna, bohater Opery za trzy grosze z librettem Bertolta Brechta i muzyką Kurta Weila. Jest to także tytuł piosenki z 1928 roku, która pojawiła się w tej operze . Utwór z czasem stał się standardem muzyki pop.
Kleine Dreigroschenmusik / Mała muzyka za trzy grosze Suita z Opery za trzy grosze w autorskim opracowaniu na orkiestrę dętą (1929) 1. Overture / Uwertura 2. Die Moritat von Mackie Messer / Zbójecka ballada o Mackie Nożowniku 3. Anstatt-dass Song / Zamiast-piosenka 4. Die Ballade vom angenehmen Leben / Ballada o przyjemnym życiu 5.
. Mamy dla was 1 podwójne zaproszenie na „Opera za Trzy Grosze” ważne w dniu o godz. 19 do Multikina Arkady Wrocławskie. British Council i Multikino zapraszają na retransmisję spektaklu „Opera za trzy grosze”. Sztukę w ramach cyklu „National Theatre Live w Multikinie” będzie można zobaczyć dwukrotnie 20 października oraz 13 grudnia 2016. Nowe spojrzenie na muzyczne arcydzieło Brechta i Weilla – w stylu czarnego komiksu. Londyn przygotowuje się do uroczystej koronacji królowej. Złodzieje są w gotowości, dziwki czekają na okazję, policja z trudem stara się utrzymać cały ten rozgardiasz pod kontrolą. Pan i pani Peachum, nieoficjalni przywódcy londyńskich żebraków, także wyczekują dnia koronacji jako okazji do dużego zarobku. Radosny nastrój małżonków mąci tylko to, że ich córka Polly nie wróciła na noc do domu. Za chwile okaże się, że dziewczyna poślubiła przestępcę, nożownika Mackie Majchra. The National Theatre wystawia „Operę za trzy grosze”, starannie dobierając realizatorów i wykonawców. Adaptacji dokonał Simon Stephens („Dziwny przypadek psa nocną porą”), reżyseruje Rufus Norris, dyrektor artystyczny NT („Każdy”, „Zawsze piękne”). Scenografię zaprojektowała Vicki Mortimer, która swoją karierę zaczynała u boku słynnego brytyjskiego choreografa Wayne’a McGregora. W głównych rolach zobaczymy Rory’ego Kinneara („Hamlet”, Bill Tanner w trzech filmach o Jamesie Bondzie) jako Mackie Majchra oraz Rosalie Craig („Jak wam się podoba”) jako Polly Peachum. Aby wygrać zaproszenia trzeba do do wysłać do nas wypełniony formularz. W treści należy podać imię, nazwisko, numer telefonu kontaktowego i odpowiedzieć na pytanie konkursowe: Jaka jest najsłynniejsza piosenka z „Opery za trzy grosze”? Wygrywa piąta osoba, która udzieliła poprawnej odpowiedzi na pytanie konkursowe. Zwycięzca o wygranej, miejscu i czasie odbioru nagrody zostanie poinformowany mailowo.
"Opera za trzy grosze" Bertolta Brechta to jedno z tych przedstawień, które często bywają skazane na sukces. Trafiają bowiem idealnie w tak zwane potrzeby statystycznego mieszczucha, który lubi piosenki z morałem, odrobinę erotyzmu, skrywanego za zasłonką... burdelu i pokrzepia go myśl, że mądrości zasłyszane ze sceny zna dobrze i to niemal od kołyski. Zupełna klapa tak skonstruowanego przedsięwzięcia jest raczej niemożliwa. No, chyba że aktorzy będą seplenić, bełkotać i gubić końcówki wyrazów, wprawiając publiczność w stan głębokiej irytacji, notorycznie spóźniać się ze swoimi wejściami lub gdy - nie daj Boże - spadnie komuś na głowę fragment scenografii. Gdy nic takiego się nie zdarzy, a w przyzwoitych teatrach wpadki tego typu są nie do pomyślenia, przedstawienie może liczyć na mniejsze lub większe, ale zawsze oklaski oraz na jaką taką frekwencję. W Kaliszu przygotowano "Operę za trzy grosze" z dużym inscenizacyjnym rozmachem, nie szczędząc - by tak rzec - sił i środków. Do głównej roli zaangażowano znanego z ekranów aktora teatrów miasta stołecznego Warszawy, pozyskano do współpracy i dano wiele swobody bardzo dobremu scenografowi, który stworzył przestrzeń dużej urody. Zdecydowano się nawet zatrudnić sześcioosobowy zespół muzyczny, który brzmi jak cała filharmoniczna orkiestra. Gdy jednak przymierzyć efekt końcowy widowiska do tak imponujących nakładów, niestety - okazuje się on dość mizerny. Duża teatralna machina toczy się w kaliskiej inscenizacji "Opery za trzy grosze" z wielkim mozołem. Już od pierwszych scen widać, jak trudno unieść aktorom ten ciężkawy, nieco irytujący komunałami tekst i wydobyć z niego współczesny kontekst, nie mówiąc już o dowcipie. Tymczasem, przy odrobinie dobrej woli, można by w brechtowskim musicalu znaleźć kilka przynajmniej motywów żyw
Aku no kyôten2012 6,4 996 ocen 811 chce zobaczyć {"rate": Strona główna filmu Podstawowe informacje Pełna obsada (71) Opisy (2) Opinie i Nagrody Forum Multimedia Plakaty (12) Pozostałe Ciekawostki (1) Powiązane (1) Newsy (1) {"type":"film","id":650047,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Lekcja+z%C5%82a-2012-650047/tv","text":"W TV"}]}
Geneza Opery za trzy grosze była dramatyczna. Wszyscy spodziewali się, że poniesie ona klęskę. Ale premiera 31 sierpnia 1928 roku okazała się triumfalnym sukcesem, którego nikt się nie spodziewał i przyniosła Kurtowi Weillowi i Bertoldowi Brechtowi nagłą sławę. Melodie Weilla stały się popularnymi przebojami, a dzieło tylko w ciągu pierwszych 5 lat wystawiono 10 000 razy. Słynny Moritat Mackiego Messera Moritaten (pochodzące prawdopodobnie od słowa “morderczy czyn” lub “moralność”) były makabrycznymi balladami śpiewanymi na jarmarkach przy akompaniamencie skrzypiec lub organów beczkowych. Od samego początku Moritat stał się popularną pieśnią par excellence i najsłynniejszym utworem Opery za trzy grosze. Co ciekawe, utwór ten nie znalazł się w pierwotnej wersji, a powstał dopiero w ostatniej chwili, ponieważ aktor Harald Paulsen nalegał, by jako pierwszy wystąpić z piosenką. Utwór składa się z 6 wersów i zaczyna się tylko z towarzyszeniem fisharmonii. Z każdą zwrotką dołączają kolejne z 9 instrumentów zespołu. Weill pisze na początku “w sposób liry korbowej”. Rytm rozwija się coraz bardziej w fokstrota. Piosenkę słyszymy w dwóch wersjach. Pierwsza to ta z pierwszego Macheatha, Haralda Paulsena, któremu zawdzięczamy istnienie utworu. Der Haifisch, der hat Zähne – Paulsen Der Mond über Soho (The Moon Over Soho) Ten numer jest zachwycającą karykaturą konwencjonalnej opery. Podczas gdy w Normie Belliniego (i wielu innych operach) doświadczamy magicznych nocy księżycowych w pełni, księżyc nad Soho jest groteskowym grymasem na nocnym niebie. Anstatt das …Das ist der Mond über Soho (No They Can’t Song) Rozbrzmiewająca pieśń armatnia Na krótko, dreszcz ogarnia gości weselnych, gdy pojawia się Tiger-Brown, przerażający szef londyńskiej policji. Jest on dawnym przyjacielem Macheatha z dzieciństwa i przybył tylko po to, by mu pogratulować. Dwaj starzy kumple z czasów wojny śpiewają wspólnie pieśń armatnią. Tak zwana pieśń armatnia to porywający ragtime z porywającym refrenem, napisany w tempie fokstrota. Słyszymy i widzimy ten duet w wersji filmowej z 1931 roku. John war darunter und Jim war dabei (CANON SONG) 15. listopada 2021/
Bertolt Brecht nie jest zbyt często granym w Polsce autorem. Szczyt jego popularności to lata 60. ubiegłego wieku, potem na krótko wrócił na sceny w latach 80. W ostatnim dziesięcioleciu możemy ostrożnie mówić o powrocie Brechta do polskiego komunista przestał się źle kojarzyć, a jego lewicowe sztuki będące krytyką społeczną zdają się już wystarczająco klasyczne, by być zaakceptowane przez widzów, którzy niekoniecznie chcą uchodzić za lewicowców. Czas oswoił Brechta, uczynił go przede wszystkim postacią z historii teatru Szkotak sięgnął po najczęściej grane w Polsce dzieło duetu Brecht-Weill – Operę za trzy grosze, próbując ją nie tyle zaktualizować (jak stało się to kilka lat temu w bydgoskim przedstawieniu), lecz zamienić w coś na kształt traktatu historycznego. Brecht umieścił akcję swojego dramatu w Londynie w czasie Wielkiego Kryzysu, Szkotak przeniósł ją do Berlina, do czasów po innym wielkim kryzysie – drugiej wojnie światowej. Odczytał on Operę… przez książkę Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej Keitha Lowe’a, która obficie cytowana jest w programie spektaklu i która – dzięki pierwszej i ostatniej scenie – stanowi intelektualną ramę poznańskiej Opery…. Szkotak zdaje się przy tym inscenizować najbardziej kontrowersyjną tezę książki Lowe’a: że po obu stronach muru berlińskiego narzucono siłą porządek zwycięzców. Toteż władza reprezentowana w dramacie Brechta przez Jackie Browna w poznańskim spektaklu jednoznacznie kojarzona jest z siłami zwycięskich armii. Brown (Piotr. B. Dąbrowski), ubrany w battle dress, jest w spektaklowym powojennym Berlinie ucieleśnieniem okupacyjnej władzy. Tak też prezentuje go pierwsza scena proscenium, wycięte ze sceny ekranem z czarno-białym obrazem Bramy Brandenburskiej z zasiekami, wychodzą mężczyźni ubrani w rozmaite modele mundurów niemieckich jednostek militarnych – to późniejsi bohaterowie spektaklu. Ręce mają ułożone w geście poddania się, stoją twarzami do widzów. Na środku stoi Przemysław Chojęta i śpiewa po niemiecku najsłynniejszy chyba song z Opery za trzy grosze – ten o Mackie Majchrze, a na twarzy ma wypisaną desperację. Przysłuchuje się temu Brown, który po chwili machnięciami szpicruty zmusza jeńców, by parami zaczęli tańczyć. Jest to wyraźny sygnał posiadania przez niego władzy, która realizuje się poprzez upokarzanie tych, których ma pod sobą. To mocna scena na otwarcie. Niestety, jedyna taka w całym spektaklu.„Przemierzając pewnego popołudnia w 1946 roku hamburski Reeperbahn, w ponurej, wilgotnej mgle, która spowijała zrezygnowane, kalekie prostytutki, niektóre o kulach, z sinymi nosami i zapadniętymi policzkami – ujrzałem nagle gromadkę dzieci tłoczących się u wejścia do nocnego klubu. Wszedłem za nimi. Na scenie rozjaśnionej jaskrawym niebieskim światłem dwaj wynędzniali, ale obwieszeni błyskotkami klowni siedzieli na malowanym obłoku, który – jak się okazało – niósł ich na spotkanie z Królową Niebios. »O co ją poprosimy?« – spytał jeden. »O obiad« – odpowiedział drugi, co spotkało się z krzykliwą aprobatą dziecięcej widowni. »Co zjemy na obiad?« – »Schinken, Leberwurst…« – w miarę jak klown wydłużał listę nieosiągalnych smakołyków, stopniowo cichły podniecone piski – i nastała głęboka, prawdziwie teatralna, skupiona cisza. Powstał namacalny obraz czegoś, co było przedmiotem niespełnionych pożądań”. Ten cytat to fragment tekstu Teatr święty Petera Brooka. Brook przywołuje w nim jeszcze kilka przykładów działań teatralnych z powojennych Niemiec, które odbywały się jakby na przekór tamtejszej rzeczywistości, np. Cyrulika sewilskiego w wypalonej skorupie Opery Hamburskiej, „drugorzędna sztuka Offenbacha o przemytnikach i bandytach – budziła w widowni zachwyt”. Brook pisze, iż „owej zimy w Niemczech, jak kilka lat wcześniej w Londynie, teatr zaspokajał po prostu głód”. Dzięki tym przykładom można podejrzewać, że był potrzebną częścią świata, potrzebną ludziom, by w wielkim chaosie odnaleźli jakieś elementy zwykłości, normalności. Brook podsumował to następująco: „był to teatr wyniszczonej Europy, w którym wspólny wydawał się również cel: odzyskanie utraconej urody”.Siedząc na widowni miałam poczucie, że aktorzy nie wierzą w to, co robią. Spektakl Szkotaka, jak wynikało z elementów inscenizacji, miał ambicję być portretem tamtych ludzi i tamtego świata, o jakim pisał Brook. Co więc się stało, że nie udało się przenieść w rzeczywistość przedstawianą ani głodu, ani nędzy Trzeciej Rzeszy i jej ofiar w jej własnym kraju? Powojenny Berlin wydaje się po prostu chwytem i próbą odnalezienia jakiegoś nowego sposobu na zainscenizowanie dzieła tak bardzo spetryfikowanego prawami autorskimi bez wyrywania go całkowicie z politycznego kontekstu Niemiec – kraju, z którego Brecht i Weill wyemigrowali, uciekając przed katastrofą, jaka stała się udziałem bohaterów poznańskiego spektaklu. Zakrawa to na przedziwny chichot historii, że to właśnie dramaty Brechta, komunisty, człowieka, który zapoczątkował pisanie kolektywne w teatrze i sam w sposób dość bezceremonialny obchodził się z dziełami innych autorów (by przypomnieć Haška i Szwejka, Antygonę Sofoklesa-Hölderlina czy Johna Gaya, którego osiemnastowieczną operę przepisał po swojemu), stawiane są w pozycji nienaruszalnych świętości. Mogę więc zrozumieć, że Szkotak poszukiwał dla siebie jakichś luk i szczelin, dróg obejścia praw autorskich, które pozwolą mu na stworzenie własnego dzieła. Niestety, poza pomysłem na przeniesienie akcji wiele z tego nie wynikło. Nędznicy/nędzarze są strasznie estetyczni w swoich źle dopasowanych ubraniach, bardzo „teatralni” w swoim zaniedbaniu, tak jakby byli poprzebierani. Ich stroje niczym nie odróżniają się od odglansowanego battle dressu czy „wytworności” Mackie Majchra. Mamy uwierzyć, że ci po prostu niegustownie ubrani to ludzkie wraki, żebracy zamieszkujący dziki kontynent?Poznańskiej Operze za trzy grosze brakuje bardzo wielu rzeczy i siedząc na widowni miałam poczucie, że aktorzy nie wierzą w to, co robią. Brak było energii, życia, zaangażowania. Co jakiś czas się zastanawiam, czy można robić teatr zaangażowany, polityczny z aktorami, którzy są etatowymi pracownikami teatru, którzy po prostu wykonują swoją pracę i niekoniecznie muszą podzielać poglądy na świat autora. Czy można teraz wyrwać jego tekst z kontekstu jego zaangażowania politycznego i po prostu zagrać jako śpiewogrę o bandytach, żebrakach, władzy i miłości? Co ten spektakl miał nam – widzom zgromadzonym w teatrze w maju 2014 – powiedzieć? Że wojna to straszna rzecz? Że władza i przestępcy zawsze będą się wspierać, a biednym tylko wiatr w oczy i kit w ucho? Że „money makes the world go around”? Że kapitalizm to samo zło, bo „czym jest włamanie do banku wobec założenia banku”? Jakie społeczne tryby ludzkich zachowań odkrywa spektakl zagrany tak bardzo bez przekonania?Brecht pisał swoje dramaty, obudowując je w bardzo wyrazistą teorię własnego teatru. Można mu wierzyć, można też nie wierzyć, ale okazało się, że Opera… grana z wczuciem, z wygrywaniem stanów emocjonalnych nagle zamieniła się we własną karykaturę i zaczęła przypominać operetkę, w której najważniejszą kwestią jest to, czy „on jest mój” (Polly – Anna Sandowicz) czy też „on jest mój” (Lucy Brown – Ewa Szumska).A jednak wierzę, że jest w tym przedstawieniu potencjał, że można z niego jeszcze ciągle zrobić porządny i drapieżny może to znaczące przesunięcie, które odebrało jakikolwiek potencjał krytyczny dziełu Brechta w realizacji Szkotaka, wynikało także z niedostatków wokalnych śpiewających aktorów. Nie wiem, dlaczego piosenki śpiewane były w tak wysokich rejestrach (szczególnie przez panie), że efektem był nieprzyjemny dla ucha pisk zamiast mięsistych, wyrazistych songów. Umieszczenie partii śpiewanych w dramatach miało być mocnym komentarzem do rzeczywistości przedstawianej na scenie; tu zostały z nich bezbarwne pioseneczki, w których tekst nie odgrywał żadnej roli. Song Polly o statku o siedmiu żaglach i czterdziestu armatach mówi o jej chęci wymordowania miasta, a w wykonaniu Sandowicz niknął jego sens: ot, panna młoda uprzyjemnia czas uczestnikom wesela, o co ma do niej pretensje świeżo poślubiony mąż (może jej teraz już nie wypada śpiewać?). Te piosenki aż się proszą o mocną aktorską interpretację, która może przecież oprzeć się na melorecytacji, jeśli wokalista nie czuje się na siłach czysto je zaśpiewać, inaczej stają się ozdobnikami (ale tylko gdy są dobrze wykonane). Aktorom nie pomagała także orkiestra, umieszczona w odsłoniętym specjalnie dla tego spektaklu kanale, która dość skutecznie ich tej naturalistycznej konwencji gry wyłamał się jedynie Michał Kaleta jako Mackie Majcher. Jeśli ten Mackie rzeczywiście miał w kieszeni majchra, to aż się boję pomyśleć, co się z nim stało w tej kieszeni. Kaleta miał strasznie denerwującą, sztuczną manierę mówienia, która przybliżała jego postać do innego króla podziemia – Golluma z filmu Władca pierścieni. Jeśli to miał być wyraz „dystansu” do postaci, „efekt obcości”, to wyszedł bardzo scena Opery… ma być chyba egzemplifikacją tezy z książki Lowe’a o symetryczności władzy narzuconej Europie przez zwycięzców wojennych. Oto z sufitu zjeżdża Brown, trzymając na kolanach kobietę – personifikację planu Marshalla. Ma ona na głowie złoty wieniec, quasi-rzymską szatę i przepasana jest stosowną szarfą informującą, kim jest. Razem strasznie to kiczowate. Czy ma to oznaczać, że plan Marshalla, owszem, przyniesiony podbitym przez zwycięzców, był wynikiem dogadania się tych ostatnich z miejscowym elementem przestępczym? Czy w kontekście pierwszej sceny jest to wyraz ostatecznego podbicia Niemiec i narzucenia im amerykańskiego porządku? Trudno jest mi zrozumieć tę historiozoficzną wymowę całości Opery…. Czyżby Szkotak chciał włączyć się w nurt pisania alternatywnych interpretacji historycznych i „odkłamywania” dziejów? Tylko w czym potrzebny jest do tego teatr?A jednak wierzę, że jest w tym przedstawieniu potencjał, że można z niego jeszcze ciągle zrobić porządny i drapieżny spektakl, który przekona, że Brecht nadal jest dobrym materiałem do tworzenia zdarzeń scenicznych, będących mocnym i aktualnym głosem w dyskusji nad światem. Jego teksty w czytaniu nadal są bezceremonialną i celną, ironiczną i mądrą poezją. Dobrze by było, gdyby w to uwierzyli poznańscy twórcy Opery za trzy Polski w PoznaniuBertolt Brecht, Kurt WeillOpera za trzy groszeprzekład: Roman Kołakowskireżyseria: Paweł Szkotakkierownictwo muzyczne oraz przygotowanie wokalne: Agnieszka Nagórkaobsada: Michał Kaleta, Piotr Kaźmierczak, Teresa Kwiatkowska, Anna Sandowicz, Piotr B. Dąbrowski, Ewa Szumska, Miriam Fiuczyńska i innipremiera:
piosenka z opery za trzy grosze